piątek, 24 stycznia 2014

Miasto bólu cz.10

 Numerek okrągły, więc powinien być wyjątkowy, dlatego pozwoliłam sobie uchylić rąbka tajemnicy i fantastyki. Mam nadzieję, że nikt nie obraził się za zastój w akcji, gdyż właśnie to naprawiam. Jestem niestety zmuszona do pewnego apelu,jeśli podoba Ci się cokolwiek z moich wypocin, lub masz jakieś skargi - daj znać, a tym którzy już dali WIELKIE DZIĘKI.


 Miasto bólu cz.10 "oni"
 Dom Elizy od lat wygląda tak samo - drewniane ściany i solidna konstrukcja, dookoła pola i kilka drzew. Dziewczyna lubiła biegać wśród zburz, ale dziś była już bardzo zmęczona. W weekendy autobusy szkolne nie kursowały, a jedyny jadący w stronę jej domu, był jedynie rano i wieczorem. Pierwszym przyjechała, a drugim miała wrócić, jednak nie chciała czekać i poszła na piechotę. 
  Jej stopy grzęzły w  błocie i odmawiały posłuszeństwa. Na dworze z każdym dniem robiło się coraz chłodniej, więc Eliza miała nadzieję na gorącą herbatę. Zmusiła swoje nogi do szybszych ruchów, zbliżając się do domu. Stanęła przed drzwiami i nacisnęła klamkę. Nic to nie dało. Patrzyła się tępo w drzwi, jakby mogła je otworzyć samym spojrzeniem. Dziadek musiał gdzieś wyjść. Sama pewna, że wróci później nie zabrała kluczy. Teraz jedynie objęła się ramionami. Przecież nie mogła tu czekać. Może poszedł do szopy dłubać przy swoim starym motorku? Kto go tam wie. Obeszła dom  patrząc przelotnie na krzaki pod ścianą. Nie były zielone, tylko uschnięte i smutne, gałęzie były skierowane do nieba, jakby wznosiły modlitwę o trochę ciepła. Oczy dziewczyny powędrowały w stronę szopy. Miała zamiar zawołać dziadka, ale coś ją powstrzymało. Cichy pomruk. W mieście nie zwróciłaby na to uwagi. Tylko tutaj nie było samochodów. Nikt nawet nie mieszkał w pobliżu. Zrobiła jeden niepewny krok. Odgłos zdecydowanie pochodził z szopy. To nie mógł być motor, ponieważ one były głośniejsze. Zrobiło się ciszej. Eliza podeszła do drzwi i zajrzała przez dziurkę od klucza. Nikogo nie było. Na środku stał motor Fela, jak go pieszczotliwie nazywał dziadek. Pod ścianami widziała półki zawalone śmieciami, narzędziami i tym co nie mieściło się na strychu. Dziewczyna delikatnie dotknęła klamki. Nie wierzyła, że się przesłyszała. Coś tam musiało być. Czuła pod palcami zimną stal, powoli nacisnęła. Drzwi otworzyły się przed nią bezszelestnie. Pomieszczenie było małe i pachniało w nim zgnilizną. Rozejrzała się pobieżnie, ale nie zauważyła zapasowych kluczy, albo obcego człowieka. Znowu usłyszała szmer, tym razem wyraźniej. Całkiem jakby wydobywał się spod podłogi. Przykucnęła i złapała za róg starego, zielonkawego dywanu, unosząc go zauważyła małe wgłębienie, coś na kształt uchwytu. Eliza przyłożyła ucho do podłogi pozwalając, by dywan opadł jej na głowę.
  -To nie ma sensu. - Usłyszała zrezygnowany głos. Poznała go od razu. To był jej dziadek. - Od dawna nikt się nie obudził. Jesteś pewien, że ta księga...
  -Tak. - Ktoś mu przerwał. Eliza była pewna, że gdzieś go słyszała. Miał lekką chrypę, a wściekłość było czuć na kilometr. - Mi się udało. To, że jesteś słaby nie usprawiedliwia cię. Będziesz odmawiał te cholerne modlitwy, aż ci nie wyjdzie!  Nie obchodzi mnie ile to będzie trwało. Masz być mi posłuszny!
  -Myślisz, że mam zamiar słuchać takiego smarkacza jak ty? - Wysyczał, był już na granicy wytrzymałości. Dziewczyna przyłożyła się mocniej do podłogi i zaczęła się rozglądać za jakąś dziurą w podłodze. Na szczęście szopa była stara i nie było z tym problemów. przyłożyła oko do szpary i próbowała zobaczyć jak najwięcej. Widziała kawałek pomieszczenia, stało tam około dziewięciu osób. Wszyscy mieli czarne szaty, jakby szlafroki. Na środku stały dwie postacie. To ich kłótnię słyszała. 
  -Cisza! - wrzasnął mężczyzna, który rozkazywał dziadkowi Elizy. Nagle z jego rąk strzeliły płomienie. Dziewczyna z trudem zdusiła krzyk. Płomienie rozpływały się w powietrzu zostawiając chmury dymu. Nic mu się nie stało. Przecież przed chwilą wyglądał jak ognisko! Nie tylko ona się wystraszyła. Wszystkie sylwetki przygarbiły się, tylko nie jedna. Dziadek stał na środku wyzywająco. Nic nie mówił. Za to "władca" szykował się do monologu.
  -Jakoś twoja córeczka się obudziła. - Zaśmiał się szyderczo. Eliza nie chciała tego słuchać, nie chciała tego widzieć. Jej mama nie żyje. Co to znaczy, że się obudziła? Dłonie dziewczyny zacisnęły się na drewnianej podłodze i wtedy usłyszała ostatnią część  wypowiedzi. - W końcu to ty ją zabiłeś.

3 komentarze:

  1. To opowiadanie jest mega - bardzo ciekawie piszesz, i nie nudzi się czyta. Fabuła jest dobra, i chce się więcej :)
    Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, czekam na next :)
    mlwdragon.blogspot.com
    historiaadam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam pierwszy lepszy post na próbę. Chciałam przeczytać tylko fragment, a nim się obejrzałam przeczytałam całą notkę.
    Bardzo mnie zaciekawiło, dobrze się czyta. Nie zauważyłam błędów. W wolnej chwili przeczytam poprzednie części "Miasta bólu".

    http://international-imagination.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.