niedziela, 13 grudnia 2015

Wiatyk comiesięczny cz.1

   Prawdopodobnie napiszę drugą część. Nie jestem pewna, czy ta historia jest zrozumiała. Czasem korzystam ze skojarzeń, które mam tylko ja i potem dziwię się, że nikt nie wie, o co chodzi. A chciałabym, aby moje opowiadania nie były zbyt zagmatwane. Mówiąc szczerze, ciekawi mnie, jak odbierzecie tę historię. I już z czystej ciekawości: wiecie, co oznacza słowo wiatyk?

"Wiatyk comiesięczny cz.1"
    Specjalnie na ten dzień założyłem czerwoną czapkę z białym puszkiem i pomponem. W oczy błysnął mi flesz. Na chwilkę mnie oślepił. Mimo moich starań znowu mrugnąłem, ale miałem nadzieję, że tym razem fotografia wyszła dobrze. Kobieta uśmiechnęła się do mnie, wyciągając komórkę w moją stronę. Podniosłem się minimalnie z krzesła i przyjrzałem uważnie.
   -W porządku - powiedziałem i wstałem. Wiedziałem, że za drzwiami powinny być dwie osoby w kolejce i nie chciałem, by musiały zbyt długo czekać.
   -Przepraszam, że pytam. - Głos kobiety zatrzymał mnie w pół kroku. Obróciłem się w jej stronę. - Ale dlaczego chciałeś, żeby było widać całą twarz? Do otworzenia kopii wystarczy...
   -Tylko zdjęcie oczu - dokończyłem za nią. - Tak, wiem. Ale wie pani, tak nie byłoby widać mojego uśmiechu. A gdyby miało mi się coś stać, wolałbym odrodzić się z uśmiechem na ustach.
    Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. Musiała spodziewać się innej odpowiedzi. Nawet wiedziałem jakiej. Ciągle istniały osoby, które twierdziły, że na zdjęciach nie ma duszy, albo że bez fotografii ich ciała nie zostaną dobrze odtworzone.
   -Ach. - Tylko tyle powiedziała. Spojrzała na nie badającym wzrokiem. Przecież nie byłem, aż takim dziwakiem. przecież nikt nie zabraniał uśmiechać się w miejscach publicznych. Nawet, gdy przychodziło się na comiesięczny wiatyk. Miałem w końcu czapkę świętego Mikołaja i szedłem do swojej dziewczyny i mogłem osiągnąć absolutnie wszystko w ten jeden wolny dzień miesiąca, który akurat wypadał w boże narodzenie. Zeszły wolniak był dawnym świętem pluszowego misia, a jeszcze wcześniejszy, makaronu. Boże narodzenie było na tyle duże, że ciągle były rodziny, które je obchodziły. Nie moja co prawda, ale jednak. Złapałem za klamkę.
   -Poczekaj chwilkę - zatrzymała mnie. Odwróciłem się do kobiety siedzącej za biurkiem. Wyciągała aparat w moją stronę. - Ta czapka zasłoniła ci część prawego oka. Mógłbyś ją zdjąć?
   -Jasne - złapałem za czapkę i ściągnąłem ją z głowy.
   Oślepił mnie flesz.


   Poczułem ból. Najpierw w głowie. Potem wszędzie. Ból i czerń. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem biel. Niczym ściany. To akurat sufit, ale byłem blisko. Chciałem przyłożyć dłoń do czoła. Gdy ruszyłem ręką, napotkałem opór. Szarpnąłem mocniej. Spojrzałem w dół. Metalowa obroża trzymała mój nadgarstek. Próbowałem opanować ból głowy. Skupić się na choćby chwilę. Gdy unosiłem głowę poczułem coś na szyi. Zimne, twarde coś. Zamarłem na chwilę. Ruszyłem nogami. Też były skute. Nie miałem odwagi krzyczeć. Kto...? Co...? A przede wszystkim jak? Takie porwania były fizycznie niemożliwe. A gdyby zabrano mnie legalnie, to miałbym możliwość pożegnania się z rodziną. Tak głosiły prawa ludzi. Oparłem głowę o poduszkę. Znowu poczułem ból. Zmrużyłem oczy. Nie tak miało być.
   Usłyszałem kroki i cichy szmer jakiejś elektroniki. Mężczyzna, który do mnie przyszedł usiadł na fotelu obok mojego łóżka, które to zaczęło się obracać, podnosić i przyjmować kształt fotela. Oczywiście nie wypuszczono mnie z żelaznego uścisku. Milczałem. Na nic innego nie mogłem się zdobyć. Nawet mój wzrok nie był szczególnie mściwy. Miałem nadzieję, że też nie wystraszony.
   Poczułem ukłucie. Nim spojrzałem na swoją rękę strzykawka już się z niej wysuwała. Chciałem coś powiedzieć. Najlepiej zgryźliwego. Jakąś ciętą ripostę. Nic nie przychodziło mi na myśl. Dobre by było zabranie swojej ręki, ale nie miałem takich możliwości. Zostało mi tylko patrzeć, co ten człowiek ze mną robi. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Wyglądał na wyjątkowo spokojnego. Ale trochę się bał. Ręce trzymał założone na piersiach. Pozycja zamknięta. To, że pochylał się  moim kierunku nic nie zmieniało. Nie chciał siedzieć obok mnie. Nie chciał być tak blisko.
    -Powiedz mi - zaczął. - Myślałeś kiedyś o samobójstwie?
   Milczałem. Nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić. Tylko spuściłem wzrok. Nie mogłem patrzeć mu w oczy. Nie wiedziałem, czy powinienem odpowiedzieć. Nie wiedziałem z kim rozmawiałem i czego on ode mnie chciał. Musiałem wytrzymać. Tak mi się wydawało. Tyle, że on mówił tak spokojnie, jakby wcale nie chciał zrobić mi niczego złego. Gdybym tylko mógł w to uwierzyć.
    -Proszę - ciągnął dalej. - Nie cofniemy cię już bardziej. Mówiłeś, że było ci dobrze, prawda? - Zrobił krótką pauzę. - Jesteś szczęśliwy? - Spojrzał na metalowe obręcze, trzymające moje nadgarstki. - To znaczy, tak na co dzień - poprawił się. - Jesteś szczęśliwy tak?
   Przełknąłem ślinę. Ból głowy ustąpił. Nie chciałem nic mówić. Nie chciałem.
   -Tak. - Poznałem swój głos. Myślałem, że będę brzmiał jakoś inaczej, może ciszej, może bardziej gardłowo. Tak się nie stało. Wydałem się sobie, aż zbyt normalny. Mężczyzna siedzący naprzeciw delikatnie się uśmiechnął.
   - Widzisz, życie jest piękne. Mimo małych niepowodzeń, twoje życie też jest piękne. - Skinąłem głową. Nie chciałem odpowiadać. Źle się czułem z faktem, że dałem się wciągnąć w rozmowę z nim. Nie powinienem był reagować. Ale on już nabrał pewności siebie. - Powiedz mi jeszcze, jak byś wyobrażał sobie siebie za kilka lat?
   -Nie wiem - odpowiedziałem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zawsze wydawało mi się, że nic się nie zmieni.
   -To może... - zastanowił się przez chwilę. Wyciągnął rękę w moją stronę, złapał mnie za brodę i zmusił, bym na niego spojrzał. - Czy chciałbyś żyć tak, jak żyłeś do tej pory? - Nachalnie patrzył mi w oczy. Poczułem ucisk w sercu. On oczekiwał ode mnie jakiejś konkretnej odpowiedzi, a  ja nie wiedziałem jakiej. Zostało mi jedynie mówić prawdę. Tej prawdy bałem się najbardziej. Jej konsekwencji.
   - T-tak. Raczej tak. - Przeszywał mnie wzrokiem. Już się mnie nie bał. Teraz miał nade mną również psychiczną przewagę. - To znaczy, ja... - Powinienem przestać, ale nie mogłem. Sam już nie wiedziałem, co chcę powiedzieć. - Myślę, że było mi dobrze. Nie narzekam raczej. Ja...
   -Spokojnie - powiedział puszczając mnie. Znowu wbiłem wzrok w podłogę. - Jak myślisz, przemoc to dobre rozwiązanie?
   -Nie. - Zbyt szybko. Powiedziałem to nagle. Bez przemyślenia. Tylko że jego pytanie brzmiało, jakby chciał wiedzieć, czy chcę, aby użył przemocy. W stosunku do mnie. Oczywiście, że nie chciałem. - Przemoc jest zła - dodałem już spokojniej. Nie zabrzmiało to tak, jakbym chciał.
   -Dobrze.
   Poczułem ukłucie. Została tylko czerń. Nie zdążyłem spojrzeć na swoją rękę.


   Otworzyłem oczy. Przede mną siedziała kobieta. W ręce trzymała komórkę. Wyglądała podobnie do tej, z którą rozmawiałem w takim samym pokoju, prawdopodobnie dość niedawno. Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny. Tamta była trochę młodsza, ta miała tylko trochę więcej zmarszczek. Może siostra. Uśmiechała się do mnie.
    -Wspomnienia można wykasować jedynie za zgodą posiadacza. - Chyba zobaczyła, że nie zrozumiałem, bo od razu dodała - To jedno z praw powszechnych. Jeśli chcesz iść na kasowanie, to jest w pokoju trzysta siedem.
    -Umm... Tak. - Zgubiłem się. Nie wiedziałem już co się dzieje. Skinąłem głową. Nie miałem nic do dodania, a kobieta wyraźnie chciała, żebym wyszedł. Podniosłem się z krzesła i zabrałem swoją kurtkę. Nie poprosiła mnie o drugie zdjęcie. A czułem, że mam na sobie czapkę. Czerwoną, z puszkiem i pomponem. Nawiązującą do dawnych obyczajów. - Do widzenia.
   Zamknąłem za sobą drzwi. Numer osiemset czternaście. Dokładnie do tego pokoju wchodziłem. Mogłem już z niego wyjść. Co było pomiędzy? Powinienem o tym zapomnieć? Przecież to mi zasugerowano. Czyszczenie pamięci. Osoba z kolejki weszła na wiatyk. Minęła mnie. Dziwnie. Nikogo poza nią nie było w kolejce. Powinny być dwie osoby. Albo więcej zważając na to, jak długo byłem w środku. Jak długo tam byłem? Nie miałem pojęcia. Ale pamiętałem.
   Zatrzymałem się w holu. Wejście do budynku wyglądało inaczej. Ławki stały w inny sposób. Uznałem, że przemyślę to czyszczenie pamięci. Byłoby wygodniej. A to najwyraźniej była jakaś rządowa interwencja. Na pytania odpowiedziałem poprawnie, więc wszystko było w porządku. Usiadłem na ławce i zerknąłem na tablet wbudowany w podłokietnik. Ukazywał godzinę ósmą trzydzieści dwie. Co znaczyło, że byłem tam tylko dziesięć minut. Odblokowałem ekran. Otworzyłem wiadomości. Data też się zgadzała. 12 maj 167rpt. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Na rok. Nie było mnie trzy lata.

5 komentarzy:

  1. Wstyd mi się przyznać, ale na początku nie skojarzyłam, co to jest wiatyk. Dopiero za drobnym przypomnieniem cioci Wikipedii zrozumiałam o co chodzi.
    Ja fragment odebrałam w ten sposób, że ten comiesięczny wiatyk to takie zabezpieczenie w razie śmierci- człowiek przyjmuje wiatyk ,,w razie" śmierci (definicja trochę się różni). Tutaj także. Dobrze myślę czy nasze wizję są odmienne?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nie ma co się wstydzić, bo ja poznałam/przypomniałam sobie to słowo dopiero kilka dni temu na lekcji religii (religia to bardzo inspirujący przedmiot.)
      A jeśli chodzi o ten kontekst, to trafiłaś w dziesiątkę. Ale i tak napiszę dlaczego główny bohater został przywrócony do życia i dlaczego po takiej przerwie. No i znowu w opowiadaniu nie ma żadnego imienia. Ech...

      Usuń
  2. Czasem lepiej jest poznać bohatera bez imienia. Wtedy nie kojarzymy go z osobami z naszego otoczenia. Oceniamy go na podstawie tego, co robi on, a nie ktoś, kogo znamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. To nowy gadżet od bloggera. Jeśli klikniesz na tytuł przeniesie cię do innego posta. Polecany post jest wybrany przez autora bloga, (więc jest tym lepszym postem) i ma zwyczajnie zachęcić czytelników do przejrzenia innego wpisu.

      Usuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.