piątek, 15 kwietnia 2016

Wiatyk comiesięczny cz.4

   Mam wrażenie, że przesadziłam. Chciałam wytłumaczyć jak najwięcej, ale i tak jest sporo rzeczy, o których jedynie napomknęłam. Czy to jest wystarczająco zrozumiałe?

Wiatyk comiesięczny cz.4

   Dzień dobry. Dzień dobry.
   Zdjęcie. Jeszcze raz.
   Czapka.
   Bo lubię.
   Pstryk. Flesz. Już.
   Otwieram oczy.
   Szum. Światła. Rumor, jazgot... Nie. Jest zbyt cicho. To cisza dźwięczy mi w uszach. To czyjś śmiech. Czemu słyszę śmiech dziecka? Dziecko?
   Oczy. Tak otworzyłem oczy. Czas patrzeć. Ale widziałem tylko błękit. To niebo. Szare obłoki leniwie sunęły po blado-niebieskim niebie. Twardo pod plecami. Leżałem na ziemi. Nic więcej nie mogłem zrobić. Może nawet chciałbym się poruszyć. Ale przecież wiedziałem, że coś było nie tak. Coś wyrwało mnie z kontekstu, przeteleprtowało w inne miejsce. Tu pachniało inaczej, niż w moim mieście. Niebo wyglądało na mniej szare. Było głośniej głośniej. Głośniej i ciszej jednocześnie. Rozumiałem, że powinienem wstać i się rozejrzeć. Powoli, powolutku. Wszystko zatarte, jakbym bardzo dawno nie chodził. Jakby bardzo dawno mnie nie było. Tak. Jakbym przez długi czas nie istniał i obudził się tu.
   Nie miałem czapki. Mojej czapki z puszkiem i pomponem.
   Podniosłem się z chodnika. Stanąłem na nogi. Zobaczyłem znajomy drapacz chmur. Obok stał inny, wyższy. Tego drugiego nie znałem. Ale za to ulica skręcała dokładnie tak, jak powinna. Tylko samochody wyglądały jakoś dziwniej. Jakby jeździły szybciej. Nie mogłem przyjrzeć się żadnemu z nich. Przemykały mi przed oczami. Nie miały kół. Widziałem kiedyś taki. Ale nigdy żeby tyle tego po drodze jeździło. Dziwne. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mimo to wiedziałem, gdzie byłem. Obróciłem się, by spojrzeć na budynek za mną. Miał zielony kolor. I napis nad wejściem był hologramem. Różowym, dość prostą, ale nie znaną mi czcionką. Głosił to, co zawsze. Przecież wszedłem do tego budynku dosłownie kilka minut temu. Po prostu nie pamiętałem, żebym wychodził. Może zemdlałem, albo coś.
   Nie rozumiałem co się stało z miastem. Wyglądało inaczej. Dziwnie.
   -He-ej! - Drgnąłem słysząc czyjś krzyk. Poczułem coś na ramieniu. Odwróciłem się.
   Stała za mną uśmiechnięta kobieta. Wyglądała znajomo. Miała krótkie blond włosy i kilka drobnych zmarszczek na twarzy. I całkiem ładną sukienkę. I wzięła mnie za rękę i kazała iść do teleportu. Budka również była w innym kolorze.Ona też miała holograficzny napis. Wyglądało to dość jaskrawo i nienaturalnie, ale szło się przyzwyczaić.
   Kobieta wybrała lokację, mrucząc coś do siebie. A ja w końcu musiałem zebrać się na odwagę.
   -Przepraszam, ale czy my się znamy? - zapytałem, bo już na prawdę niczego nie byłem pewien. Takie nagłe zapominanie, to przecież choroba. Lepiej żebym poszedł do lekarza, niż dotrzymywał towarzystwa nieznanym osobom.
   Zaczęła się śmiać. Drzwi budki teleportacyjnej otworzyły się na wielką pustą halę, która natychmiast wypełniła się perlistym śmiechem. Kobieta wyszła na zewnątrz, ocierając łzy wierzchem dłoni.
   -Jesteś niemożliwy - powiedziała i pociągnęła mnie za sobą, wgłąb pustej hali.
Już po chwili siedzieliśmy na dwóch miękkich, szarych pufach i patrzyliśmy na siebie z wyczekiwaniem. Ja nie miałem jej nic do powiedzenia. Tak właściwie, to chciałem wykorzystać swój wolny dzień i miałem nadzieję, że nie będę musiał z nią zbyt długo siedzieć.
   -No więc tak - zaczęła, jakby zorientowała się  nagle, że od dwóch minut żadne z nas nie wymówiło ani słowa - to nie tak, że się znamy. - Zrobiła krótką pauzę. - Ale trochę tak jest.
   Patrzyłem na nią bez żadnego zrozumienia, a jedyne co zrobiłem to uniosłem znacząco brew.
   Kobieta wzięła głębszy wdech i zaczęła mówić.
   -To po pierwsze, to jestem twoją dziewczyną i to dość niestosowne, żebyś mnie nie poznawał. Nawet jeśli się trochę zestarzałam.
   -Przepraszam, ale...
   -Po drugie - nie dała mi zadać pytania - jesteś na prawdę strasznym pechowcem. Albo uparciuchem - dodała już trochę ciszej. - W każdym razie nie jesteś wstanie wytrzymać miesiąca bez pozbawienia się życia.
   -Czy mogłabyś...
   -Jaśniej, tak?
   Skinąłem głową.
   -Wiesz, to na prawdę długa historia. A ta rozmowa i tak zawsze kończy się kłótnią.
   -Mam alzheimera? - spytałem szybko, nim udało jej się znowu zacząć mówić.
   Uśmiechnęła się.
   -Nie, to zupełnie nie to. Jakby ci to tak delikatniej. No. Umarłeś. Już wiele razy. Robisz to w kółko i w kółko. - patrzyłem na nią z tępym wyrazem twarzy. Nie miałem pojęcia jaka reakcja mogłaby być stosowna w takiej sytuacji. - Za każdym razem na jakiś dzień, czy dwa przed swoim wiatykiem. Od zapisania twojego stanu minęło jakieś dwadzieścia lat. Dwadzieścia siedem. Hah, aż głupio przyznać, że jestem taka stara. Nawet mnie już nie poznajesz. - Uśmiechała się, gdy to mówiła. Ale jednocześnie robiła to z taką goryczą w głosie, jakby miała do mnie żal, że nie pamiętałem.
   -Czy nie powinni mnie poinformować o mojej śmierci? - dopytałem.
   -Och, nie. To podobno może stać się przyczyną depresji i czegoś jeszcze. Na pewno nie znasz nikogo, kto by wiedział, że był odtwarzany.
   -Nie znam zbyt wielu osób - odpowiedziałem.
   -Wypadki chodzą po ludziach.
   -To bezpieczny świat! - wypaliłem. Może trochę przesadziłem. Przygarbiłem się lekko. A ona patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem.
   -Przepraszam - mruknąłem.
   -Och, nie ma sprawy. Ale nie doszliśmy do najważniejszego. Niby zupełnie oczywiste, a nikt tego nie wie.
   -O czym?
   -Jak zrobią ci zdjęcie, nie? To wtedy mają twoje wspomnienia i możliwość odtworzenia twojego ciała w razie wypadku.
   Przytaknąłem.
   -No - powiedziała zadowolona. - To teraz wyobraź sobie, że jak za często robisz sobie takie zdjęcie, to umierasz. Puff! I cię nie ma.
   -Ale...
   -I teraz - znowu mi przerwała - wymyśli coś takiego, że jak ci zrobią zdjęcie, to cię zabiją i odtworzą z tego materiału co mają. Przed zrobieniem zdjęcia jeszcze nie byłeś skażony, więc wszystko gra. Jakby co, to mogą użyć tego materiału jeszcze raz.
   -Niemożliwe żeby robiono coś takiego. - Musiałem temu zaprzeczyć. Nawet jeśli trochę jej wierzyłem. - To niehumanitarne.
    -Ale przecież i tak zaraz cię wskrzeszą. Cóż. Przynajmniej prawo na to pozwala. - Wzruszyła ramionami. - Ja nie umierałam już dwadzieścia siedem lat. Za rok będzie dwadzieścia osiem.
   -Jak?
   -Niemoralnie. A jak?
   Westchnąłem i spojrzałem na sufit. Smutny szary, metalowy sufit. Szczerze mówiąc, to dobrze wszystko zrozumiałem. Byłem cholernym pechowcem. Albo uparciuchem - uśmiechnąłem się pod nosem. - Dobrze wiedziałem czemu to robiłem. Umierałem raz za razem. Zawsze odradzałem się w tym samym młodym ciele. Nie mogłem więc umrzeć ze starości. Popełniałem samobójstwo przed wiatykiem i otwierałem oczy, jako młodszy o miesiąc ja. tak w kółko i w kółko. Wystarczyło, że za każdym razem spotykałem się z dziewczyną, która wszystko mi mówiła. I pewnie zapisywałem sobie swoje rodzaje śmierci, żeby się nie skapnęli tak łatwo.
   -I co miesiąc mi to mówisz? - zapytałem rozbawiony.
   -Tak. - Mówiła całkiem poważnie. - Nawet raz wstąpiłeś do ruchu oporu przeciw zabijaniu ciał. To było dziwne wiedzieć, że jesteś w Mieście Odpadków i jednocześnie inny ty chodzi normalnie do pracy. Jak gdyby nigdy nic.
   -Gdzie? - Nie miałem pojęcia o czym mówiła. Nigdy nie słyszałem o Mieście Odpadków.
   -Nieważne - zbyła mnie. - Ale już się tobą mniej interesują. Chyba dali sobie spokój. Będziesz żył w nieskończoność, dopóki ci się nie znudzi.
   -Albo - powiedziałem cicho.
   -Hm?
   -Albo uznam, że świat po przebudzeniu jest dla mnie byt niezrozumiały. Wiesz, postęp.
   Skinęła głową. Nic więcej. Nie rozgadywała się. Chyba nawet ją polubiłem. Ten ja, który żył dopiero kilka godzin i który nosi wspomnienia, które pojawią się w następnym mnie i następnym, i tak w nieskończoność.
   -Chcesz mnie oprowadzić po nowym lepszym świecie? - spytałem. Trochę ironicznie. Trochę nie.
   -Jasne. - odpowiedziała i poszliśmy do teleportu. By zachwycić się obcym mi światem.

2 komentarze:

  1. Ta część wiatyku dużo wyjaśnia. No to kiedy on przestanie umierać ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Justuj tekst i zorganizuj sobie betę, bo trudno się to czyta :<

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.