sobota, 3 maja 2014

Fajka

   Oto moja praca na polski. Miała to być wymyślona przygoda Bilbo Bagginsa. Napisałam dokładnie dwie strony A4 (co z tego, że małą czcionką) i mam nadzieję, że nie przesadziłam z ilością, bo zazwyczaj dodaję mniej. Nie chciałam jednak dzielić na części, by nie zanudzać osób, które nie są fanami Tolkiena, zwłaszcza że chętna była tylko jedna osoba. Przy okazji oficjalnie dziękuję wszystkim osobą, które skomentowały/skomentują mojego bloga. Wiszę wam wirtualne ciastko moi drodzy!
Fajka
    Tego dnia strasznie się nie wyspałem. W podróż wyruszyliśmy zaledwie kilka dni temu, a już stęskniłem się do swojej norki i do regularnych i obfitych posiłków. Co prawda krasnoludy dbają o jedzenie, ale byłoby dużo lepiej, gdybyśmy mieli przy sobie więcej pieniędzy. Nie mogliśmy od razu ich roztrwonić. Gandalf powiedział, że ma jakieś sprawy do załatwienia, a że byliśmy już znużeni podróżą, – głównie ja, a nie prosiłem, by mnie ze sobą zabierali – więc zrobiliśmy postój. Może to nie za wiele, ale zdążyłem zaliczyć przygodę, która jak sądzę jest dużo ważniejsza od tych, co jeszcze nadejdą.
    Postanowiłem wyjść na spacer i z ulgą dowiedziałem się, że krasnoludy wolą odpoczywać. Może jestem częścią kompani, ale przede wszystkim hobbitem i tego wolę się trzymać. W mieście było tłoczno. Ludzie szli w jednym kierunku, co nie ukrywam, bardzo mnie zaciekawiło. Ruszyłem wraz z tłumem i mijałem duże i małe budowle, a wszystkie równie ładne. Każda miała niebieskie ściany i czarny płaski dach. Idealny porządek i ład. Dlatego właśnie zdziwił mnie widok nory hobbiciej. Całkowicie odciągnęła moją uwagę od wielkiego rozgardiaszu panującego dookoła. Oczywiście normalnym był jej brązowy kolor i mały rozmiar, lecz chodziło o miejsce, w którym stała. W mieście mieszkali przecież ludzie. Stałem tam przez chwilę ciągle przez kogoś potrącany, aż zobaczyłem, że na drzwiach wisi tabliczka: Zapraszamy. Podszedłem nieśmiało. Było otwarte. Przekroczyłem próg i jakbym znalazł się w całkiem innym miejscu. Czułem się tam jak u siebie w domu, może prawie. To był sklep. W gablotkach stały różnego rodzaju bibeloty, a za ladą, na samym końcu pomieszczenia siedział hobbit. Gdy tylko usłyszał moje wejście uniósł z zaciekawieniem głowę i cały się rozpogodził. Sądząc po zalegających warstwach kurzu i jego zdziwieniu uznałem, że nikt tu nie przychodzi. Ja jednak nie miałem ochoty znowu wchodzić w tłum, więc uśmiechnąłem się do sprzedawcy, grzecznie się przywitałem i zacząłem przyglądać się towarom. Oglądałem dziwną figurkę smoka o trzech łapach, zastanawiając się, czy miała taka być, czy rozbiła się podczas transportu, gdy moją uwagę zwróciło coś, za czym tęskniłem od tych kilku dni podróży.
   Fajka. 
   Miałem kilka monet w kieszeni, więc postanowiłem choćby zapytać o cenę. Bil, bo taką miał naszywkę na koszuli, wyglądał na uradowanego i powiedział dokładnie tyle ile miałem przy sobie. Długo stałem w milczeniu, zdziwiony atrakcyjną ceną, a sprzedawca opacznie zrozumiał moją reakcję i zaproponował obniżkę. Jestem jednak porządny i nie mogłem go tak wykorzystywać, na pewno kupił ją o wiele drożej. Całkowicie się spłukałem, lecz wreszcie miałem szansę zapalić. Nim wyszedłem, spytałem sprzedawcę, dlaczego na dworze jest taki tłum. Najwyraźniej go tym obraziłem, powiedział sucho dowidzenia i usiadł za ladą.
    Wyszło na to, że znów musiałem wyjść na zewnątrz, a ludzi wcale nie ubyło. Skoro nie dowiedziałem się niczego od Bila, który swoją drogą miał okropne imię, to postanowiłem samemu zobaczyć to wydarzenie. Kiedy jakimś cudem udało mi się dotrzeć, mogłem zobaczyć co się dzieje, a raczej mógłbym, gdyby nie mój wzrost. Musiałem długo się przeciskać, a było to utrudnione przez fajkę, której starałem się nie połamać i przy okazji donieść ją do naszego obozowiska. Ludzie przechodzili przez środek placu i rozchodzili się w drugą stronę, byłoby to jeszcze do wytłumaczenia, ale osoby, które odchodziły wyglądały wręcz identycznie. Wszyscy mieli krótkie czarne włosy, brązowe oczy i cerę chorobliwie bladą, a nawet można by powiedzieć, że lekko szarą. Nie wiem czemu zauważyłem to tak późno, ale nie zastanawiałem się nad tym, tylko podszedłem do centrum zainteresowania tłumu. Przede mną stało coś dziwacznego i przyznam szczerze, że nie miałem zielonego pojęcia co to mogło być. Wyglądało trochę jak framuga drzwi, zwykła brama, lecz wcale nie była normalna. Z jej wnętrza wydobywał się szaroniebieski blask. Ktoś stał obok i zapisywał coś w notesie, patrząc na osoby, które wpuszcza. Wtedy wchodziła niska dziewczynka o złocistych oczach, ochroniarz popatrzył na nią z ukosa, lecz nic nie powiedział, więc mała weszła. Patrzyłem ze zdziwieniem, gdy z drugiej strony wyszedł chłopiec. Miał jak wszyscy czarne krótkie włosy. Nasze spojrzenia się spotkały i przez krótką chwilę miałem wrażenie, że oczekuje ode mnie pomocy. Trwało to jednak ułamki sekund, bo po chwili jego oczy były wyprane z emocji. Chłopiec wpatrywał się pusto w przestrzeń i szedł przed siebie. Akurat wtedy nie pomyślałem, aby zwołać krasnoludy i to nie dlatego, że nie chciałem im przeszkadzać, a zwyczajnie nie przyszło mi to na myśl. Zastanowiła mnie całkiem inna osoba – Bil. Parę minut przeciskania się później byłem znowu w małym i dość przyjemnym sklepiku. Sprzedawca chyba nie był zbyt pocieszony moim przybyciem, bo powiedział, że jeśli nie mam zamiaru nic kupować, to powinienem już sobie iść. Nie chciałem dać za wygraną i spytałem znowu co się tam dzieje. Opowiedziałem mu o wszystkim, a gdy wspomniałem, że przybyłem zza Wody przestał być tak opryskliwy i wszystko mi opowiedział.
    Zaczęło się to już pewien czas temu. Wtedy mieszkali tu ludzie, nieliczni hobbici, a nawet kilka elfów. Wtedy też zaczęły się spory. Małe kłótnie, które przeradzały się w bójki. Ich problemy były bezsensowne: ktoś nosił zbyt odkryte ubranie, słuchał za głośno muzyki, albo nawet jadł potrawy, których zapach irytował jego sąsiada. Spierali się również o to, czyja rasa była mądrzejsza/wspanialsza/ładniejsza/wyższa. Niestety w mieście działo się coraz gorzej i nikt nie umiał temu zapobiec. Nie wiadomo do końca, jak to się stało, ale ktoś zaproponował swoją pomoc. Został napisany przepis, że każdy musi mieć taki sam dom. Chcieli, aby różnice, czyli powód sporów, zostały zniszczone. Jednak to nie dało rezultatów. Większość mieszkańców miała nawet dobre chęci, lecz nie potrafiła wytrzymać, że ktoś był inny od nich. Zwołano radę i zagłosowała, by użyć tego dziwnego czegoś, co wyglądało jak brama. Było to narzędzie do usuwania różnic. Nie tylko zmieniało wygląd, czy płeć, usuwało wszystkie poglądy odmienne od normy i zastępowało je nowymi. Innymi słowy tworzyło klony.
Bil opowiadał dość rozwlekle, więc zajęło to sporo czasu. Musiał oczywiście mówić, że był przeciwny temu wszystkiemu i jako jedyny pozostał przy swojej norce, swoim ciele i swoich upodobaniach. Zgadzałem się z nim całkowicie i zaproponowałem mu zrobienie czegoś z tą piekielną machiną, żeby nie narobiła więcej szkód. Ku mojemu zaskoczeniu zgodził się, a hobbity przecież z natury stronią od przygód. Kiedy nagle zabiły dzwony oznajmiające godzinę dwunastą uśmiechnął się i oznajmił, że to idealna pora na przyjrzenie się tamtemu urządzeniu, bo wszyscy będą jeść obiad. Dosłownie każdy obywatel miasta siedział w domu z rodziną. Naprawdę dziwnie się z tym czułem. Okazało się, że plac znajdował się niedaleko i bez tłumów można było dostać się tam w kilka minut. Od razu zobaczyliśmy, że nikt nie pilnuje tego czegoś. Chciałem wyśmiać nieroztropność kogoś za to odpowiedzialnego, lecz hobbit przerwał moje rozważania pytaniem, co mamy zrobić. Zbiło mnie to z tropu, bo skoro on znał tę historię, to powinien też znać jakąś legendę o słabym punkcie urządzenia. Staliśmy więc nie mając pojęcia co zrobić, gdy dostrzegłem małe wgłębienie u podstawy. Popatrzyłem nieśmiało na fajkę, na której był wyrzeźbiony mały kwiatek. Na bramie był identyczny, tylko że wklęsły. Usiadłem powoli i delikatnie przyłożyłem fajkę do machiny. I nic. Patrzyłem całkiem zdezorientowany, a Bil podszedł do mnie, żeby sprawdzić co robię. Kazał mi się przestać wygłupiać, złapał fajkę, by ją oderwać i wtedy nadal nic się nie działo, to znaczy mój nabytek wcale nie dał się odsunąć. Ani drgnął. Wspólnie złapaliśmy fajkę i nagle do naszych uszu doszedł odgłos kroków. Wybiegliśmy za pierwszy budynek i nie chciałem uciekać dalej, bo zostawiłem tam swoją fajkę. Wyszedł mężczyzna, który krzywo patrzył na tamtą dziewczynkę i najwidoczniej powinien być tu cały czas, bo nerwowo rozglądał się naokoło. Na szczęście stał tak, że nie widział dodatkowego elementu urządzenia. Nagle z przepastnej kieszeni wyciągnął drugą taką samą fajkę jak moja, przyłożył ją z drugiej strony do podstawy i coś wymruczał. Najprawdopodobniej zaklęcie. Z bramy zaczął wydobywać się blask, lecz nie błękitny, jak było rano, tylko piękny szczerozłoty. Tak, przeczuwałem, że udało nam się czegoś dokonać i miałem nadzieję, że tym razem coś się stanie. Światło było tak mocne, że musiałem przymknąć oczy. Usłyszałem jedynie głośny trzask, a po chwili huk i wszystko wróciło do normy. Wysunąłem głowę zza budynku i zobaczyłem, że brama pękła na pół, dwie jej części opadły na ziemię i przygniotły obie fajki. Miałem ochotę krzyczeć. Tyle zachodu i po nic? Mogłem równie dobrze zostać z krasnoludami i słuchać ich piosenek. Bil nie zrozumiał powagi sytuacji. Zaczął się śmiać i już po chwili zrozumiałem dlaczego. Ochroniarz nie miał już czarnych włosów i brązowych oczu. Był niski pulchny i nieprzytomny. Sklepikarz krzyknął w biegu, że to Arlexy – poszukiwany przestępca i wynalazca, a do tego amator magii. Myślałem, że tylko czarodzieje tak mogą... Ech, nieważne. Chciałem zostać jeszcze chwilę i dowiedzieć się jak przekonał całe miasto do zmian, (może dosypał im czegoś do jedzenia?) lecz obiecałem, że nie będę długo się włóczyć i wrócę na obiad. Dobrze wiedziałem, że jeśli nie przyjdę do mojej kompanii to nic dla mnie nie zostanie, zresztą wszystko naprawiłem, a fajki i tak nie dostałem. Dalsze siedzenie w tym miejscu nie miało sensu.
    Kiedy wróciłem bez pieniędzy i czegokolwiek w zamian, nikt nie chciał wysłuchać mej opowieści. Krasnoludy powiedziały, że jeśli jest to historia o czymś tak przyziemnym, jak fajka, to musi byś okropnie nudna. Nikogo nie zainteresowała tajemnicza maszyna i klony. Powiedzieli mi tylko, że musimy już ruszać, Gandalf nas dogoni, a ja mam nawet nie próbować wciskać im dennych bajeczek. Musiałem jednak komuś to opowiedzieć, a że nie było komu spisałem to wszystko. Myślę, że będę zapisywał sobie wszystkie przygody, a może tylko te, których nikt nie doceni.

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy tekst i wcale nie jest za długi. Lubię klimaty fantasy, nie pisane ciężkim językiem. Czekam na dalsze części twoich innych opowiadań. Może zajrzysz na mojego bloga?
    Pozdrawiam,
    Paulina A

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahaha, świetne :D Zakończenie mnie rozbroiło, jak wyobraziłam sobie obrażoną minkę hobbita.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cała praca idealna,a koniec to już super :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem Twoja praca jest świetna i pomysłowa :D Mam nadzieję, że dostaniesz z niej dobrą ocenę. <3 Uwielbiam klimaty fantasy, więc fajnie, że takie coś napisałaś. Miło się czyta :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie <3
    www.megmyfashion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Chcę tylko zakomunikować, że jesteś nominowana do Liebster Award. Szczegóły u mnie na blogu: http://monika-opowiadanie.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, nominujemy Cię do Liebster Award, info znajdziesz tutaj => http://amydiamond1992.blogspot.com/2014/05/liebster-award_6.html
    Moim zdaniem Twój blog powinien być sławniejszy, jest świetny, dlatego mam nadzieję, że zainteresuje Cię ta nominacja ;) i przepraszam za dodanie linka, ale tam są dokładniejsze informacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oddajesz klimat Hobbita, którego - tak swoją drogą - czytałem dość dawno temu. Tekst jest naprawdę pomysłowy, miejscami trochę dowcipny i po prostu dobrze napisany.
    Szczerze mówiąc nawet mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajna praca - zapewne dostałaś za nią pozytywną ocenę od nauczyciela... Przynajmniej ode mnie na pewno byś dostała. ;D
    Pozdrawiam, www.oko-obiektyw.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.