poniedziałek, 20 października 2014

Kocham Lamę cz.7

   
Kocham Lamę cz.7 "Dres"
   Powiedzmy, że skończyliśmy większość pracy. W klitce nadal pachniało kurzem, ale dało się spokojnie przechodzić dookoła stołu utworzonego z ławek różnych wysokości, Dagmara napisała już jako taki tekst, który w gruncie rzeczy ograniczał się do "Superbohaterowie spieszą z super-pomocą! Jeśli masz jakiś problem dzwoń." - dalej było jeszcze coś, ale jakoś tak się wyłączyłam przy czytaniu tego tekstu. Uznałam jedynie, że do hasła "masz problem" można by narysować dresa. Jako że przebłyski mego geniuszu nie są tak częste, jak by się zdawało, to nie pytając o zdanie zaczęłam rysować korpus człowieka z kijem bejsbolowym.
   -Yyy... Co ty robisz? - Zaczął Wojtek, który oczywiście musiał zaglądać mi przez ramię. Bo nie można poczekać, aż ktoś skończy swoją pracę, nie... cała trójka musi wgapiać się w moje rysunki. Jeśli ktoś nie zrozumiał, to tak, wkurza mnie to, a zwłaszcza fakt, że mój przyjaciel nie ogarnął kto jest na rysunku.
   -Rysuję. - Odpowiedziałam mu i nie dając dojść mu do głosu zaczęłam tłumaczyć. - To jest dres, bo w większości komiksów, właśnie ta postać mówi: Masz jakiś problem? I co, masz z tym problem?
   -Tak. To mieli być superbohaterowie. Żelek jakoś ujdzie, ale dres? - Za to zgromiłam go swoim wzrokiem, ale nie udało mi się odpowiedzieć, ponieważ Dagmara przypomniała sobie, że przez dłuższy czas milczała i musi to nadrobić.
   -Ej, przecież można to podciągnąć pod naszą tematykę. No wiecie taki super-dres. Właściwie to ja jeszcze nie mam stroju, a przecież wszyscy będziemy roznosić ulotki, mogłabym się tak przebrać. Tylko - zwróciła się do mnie - musisz mu dorysować długie włosy. Nie będę przecież chłopakiem. 
   -O nie - powiedziałam. - Nie dresów-kobiet, jak ci się nie podoba to wymyśl coś lepszego.
   I wymyśliła. Uznała, że będzie lisicą. Miałam już mówić, iż to zwierze, a nie superbohater, ale przed chwilą kłóciliśmy się o coś podobnego, z resztą ja miałam kocicę. Chwilowo dałam sobie spokój i zmazałam swój rysunek dresa. Życie jest ciężkie. Na szczęście po spojrzeniu na zegarek odkryłam, iż jest już za dwie dwunasta, co oznaczało, że był czas na krótką przerwę. Przecież nie można pracować bez wytchnienia, a zwłaszcza w sobotę. Wszyscy przyjęli ten pomysł z entuzjazmem, więc usiedliśmy przy stole. Ja się przeciągnęłam rozglądając się za czymś nadającym się na poduszkę, a Wojtek wyciągnął paczkę chipsów. Spędziliśmy kilka minut opychając się nimi i paluszkami, które wyciągnęła Daga.
   -Wiecie - zaczęła przełykając garść słonej przekąski - nigdy nie myślałam, że mogłabym wpaść na takich fajnych ludzi, jak wy. Wydawało mi się, że trafię na takich gimbusów, co to są wredni i mają taki ohydny trądzik. Nie żebym oceniała po wyglądzie, ale chyba można się umyć od czasu do czasu. Albo chociaż użyć dezodorantu. Przecież to nie jest takie drogie, kurde, sama bym za sponsorowała kostkę mydła gościowi, z którym muszę siedzieć na religii. Gdy się dusisz jego oparami, to nawet wiara nie pomoże, nie żebym była jakoś szczególnie wierząca. W sumie do kościoła chodzę tylko od święta, no ale zawsze. Przynajmniej nie mówię, że jestem zagorzałą katoliczką, bo niektórzy to totalni ignoranci w tych sprawach, a świętoszków udają. W ogóle hipokryci to beznadziejna sprawa. Nie?
   W tym momencie całkiem mnie zatkało. Bo: po pierwsze sama przestała mówić, po drugie strasznie szybko zmieniała temat i po trzecie, gdy ze zdziwienia nabierałam gwałtownie powietrze do ust zakrztusiłam się paluszkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ludzie sami w sobie są nadzieją.