sobota, 25 października 2014

Miasto bólu cz.22

 Miasto bólu cz.22 "Cel"
 
   Wiatr rozwiewał jej włosy, promienie słoneczne przebijały się przez korony wysuszonych  drzew, układając świetliste wzory na ścieżce, a przez delikatny chłodny wiatr, popychający dziewczynę w stronę jej domu, na dworze nie było za gorąco, tylko rześko i przyjemnie.
   Czy tak wygląda szczęście?
   Eliza trzymała kurczowo kierownicę, która nie miała żadnego wpływu na kierunek jazdy roweru i starała się omijać co większe dziury. Czuła, że lada moment wszystko rozleci jej się w rękach, więc starała się zwiększyć tempo, by zostawić ten złom i zacząć podróżować piechotą, jak najbliżej celu. Turbulencje coraz bardziej dawały się we znaki, kiedy prawie wyrzuciło ją do rowu, zaklęła pod nosem i po wróceniu na trasę zaczęła się zastanawiać, gdzie jest ten cel. Mogłaby teoretycznie pójść do siebie, ale nie miała siły, ani ochoty spotkać się z dziadkiem. Nie będzie go unikać całą wieczność, ale mogła to robić, jeszcze przez jakiś czas. Drugą opcją był jakiś jej kolega, znajomy. Tylko że ona nie miała przyjaciół, chyba że liczyć by Rufusa. Nic do niego ie miała, ale właśnie jechała z jego domu. Przez chwilę myślała nad tym, czy zna kogokolwiek w swoim wieku, kogo nie nienawidziła i on nie nienawidził jej. Iza - imię wpadło od razu do głowy dziewczyny i wiedziała ona już co robić.
    Jakimś cudem rower nie rozpadł się w drodze i fioletooka  wyjechała z lasu, minęła pole i drogę prowadzącą do swojego domu i znalazła się w mieście. Większość sklepów była zamknięta, ale nie na wpół monopolowy, a po części kiosk. Mała zielona budka stała obok czegoś, co miało przypominać przystanek autobusowy, a w środku siedziała staruszka, rozwiązująca krzyżówkę małym żółtym ołówkiem. Nastolatka zeskoczyła z roweru i zapukała w brudną szybkę, a ta od razu się otworzyła. Z wnętrza sklepiku buchało zapachem tytoniu, starości i kurzu. Na szczęście na półkach leżały rogale, których data ważności wyczerpywała się po dwunastu latach. Eliza wzięła dwa, do tego batonik energetyczny i butelkę wody. Kobieta patrzyła się na nią niechętnie, lecz przyjęła pieniądze wydłubane z kieszeni dżinsów. Dziewczyna usiadła na ławeczce i zaczęła pochłaniać śniadanie. Z chęcią dokupiłaby sobie jeszcze jednego rogala, ale nie starczyłoby jej pieniędzy. Do kieszeni wcisnęła batonik, bo była pewna, że chwilowo zaspokojony głód powróci. Pustą butelką rzuciła w stronę krzaków i wstała.Trochę odpoczęła więc mogła pokierować się do dzielnicy snobów. Wiedziała, że Iza będzie tam dopiero w południe, ale chciała pobyć trochę sama. Łapała już za rower, gdy usłyszała krzyk.
   -Oluś! - Zza rogu wybiegł niski chłopaczek. Miał czarne, strasznie krótkie włosy i rozpromienioną twarz. Dziewczyna stojąca pod drzewem uśmiechnęła się na jego widok i rzucili się sobie w objęcia, dosłownie kilka kroków, przed zniesmaczoną Elizą, która właśnie przypomniała sobie skąd ich zna. Mówiąc szczerze znała tylko chłopaczka, a "Olusię" widziała pierwszy raz w życiu. To był Marek - ten, którego dwa dni temu miała ochotę udusić. Teraz miała podobne przemyślenia.
   -Przestańcie się obmacywać. To miejsce publiczne. - Powiedziała, ale gołąbki nie zwróciły na nią uwagi. Mruczeli tylko do siebie czułe słówka, co jeszcze bardziej zdenerwowało Elizę. - Spadaj pozerze, psujesz mi widok. - Tym razem była głośniejsza, bardziej stanowcza i popchnęła chłopaka odsuwając go od Oli.
   -A ty co, ge... - zamilkł w połowie słowa, gdy zrozumiał na kogo patrzy. Umiał uczyć się na swoich błędach, więc zrobił mały, niepewny krok do tyłu. - Ge... generalnie, to możemy sobie pójść. - Prawda Oluś? - Spojrzał w stronę blondynki, ale ona najwyraźniej nie chciała odpuścić.

1 komentarz:

  1. Dlaczego brak komentrazy jka rozdział cudowny o_O? Czytam <3 Zapraszam do mnie :3

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.