niedziela, 1 lutego 2015

Ktoś

    Jakimś cudem dałam radę. Niedługo pojawi się jeszcze jeden "jednostrzał" na specjalne życzenie jednej osoby. Ogólnie ostatnio mam mało czasu i nie nadążam z pisaniem, więc proszę mi wybaczyć. Najprawdopodobniej kolejne części "Kocham Lamę" będą pojawiały się niebywale rzadko, ale to nie znaczy, że o nich zapominam. Postanowiłam bardziej skupić się na one-shotach, bo to przychodzi mi łatwiej.

"Ktoś"
   Ktoś był kiedyś wolny.
   Mały cień zaplątał się na pustej, białej ścianie. Mucha przeleciała przez pomieszczenie i zatrzymała się na metalowej ramie krzesła. Ktoś patrzył na nią uporczywie, chcąc przekonać się, czy samym spojrzeniem przegoni zwierzę. Z całej siły mrużył oczy, ale nic to nie dało. W końcu zrezygnowany Ktoś odwrócił wzrok, dając za wygraną i spoglądając, gdzieś poza białe ściany, metalowe łóżko, dwa krzesła i mocne czarne drzwi. Ktoś patrzył przez okno o ciemnej framudze. Takie, które nie miało rolet, ani firanek, było jedynie taflą szkła, za którą widać było kraty i spokojne nocne niebo. Idealna cisza trochę go przerażała, a potem została przełamana, przez muchę, która znowu wleciała ku sufitowi, gdzie zawieszono dwie gołe żarówki, które z kolei były tak blisko siebie, że ktokolwiek mógłby przysunąć je do siebie tak, aby się przytulały. Jedna z nich zamrugała.
   Ktoś też zamrugał.
   Ktoś miał kiedyś swoje imię. Ktoś miał kiedyś swoje nazwisko. Ktoś miał bliskich, lecz wszystko to rozpłynęło się niczym sen, lub ta mucha, której aktualnie nie widział. Pomyślał, że może poleciała do żarówki i się spaliła. Umarła, naiwnie myśląc, że dotrze do szczęścia. Trochę, jak on.
   Poczuł coś na ramieniu. Obrócił głowę i zobaczył skrzydlate zwierzątko, które zdawało się kpić z jego smutku. Jakby chciała pokazać, że nikt nie jest aż tak głupi. Ktoś był. Nic nie mógł już poradzić na to, co się stało. Nawet gdyby chciał. Można by powiedzieć, że cały czas istniała iskierka nadziei, której mógł nie dostrzegać, ale ona wcale nie musiała istnieć. Z początku się tego bał, lecz teraz było mu już chyba wszystko jedno. W końcu opłacił leczenie syna, a zaczynając pracę wiedział, jakie mogą być konsekwencje.
   Jego ciche westchnienie rozniosło się po pokoju płosząc muchę, której miał już serdecznie dość. Poderwał się poirytowany i w trzy kroki dotarł do okna. Otworzył je, by zwierzę mogło polecieć do wolności. Nie zrobiło tego. Gdyby Ktoś miał przed sobą wielkie otwarte drzwi, to na pewno by z nich skorzystał. Zaczął zastanawiać się, czy aby taka postawa go tu nie doprowadziła. Chciał pójść na skróty, ale nie wyszło. Może ten owad miał tu dobrze i wcale nie potrzebował uciekać? Mucha usiadła na kratach oddzielających go od wolności. 
   Ktoś był kiedyś wolny.
   Teraz już nie jest i nie powinien o tym rozmyślać. Powinien "zrozumieć swoje czyny" i "odsiedzieć swoje". Szkoda tylko, że nie czuł nawet cienia skruchy. Rzecz jasna nie był szczęśliwy, że nie jest wolny, ale w gruncie rzeczy nie robił nic złego. Przecież... Przecież... Nawet teraz nie mógł nic wymyślić, a rozpaczliwie potrzebował usprawiedliwienia swoich czynów. Pomoc choremu chłopakowi nie wystarczała. Nadal nie czuł skruchy, po prostu nie potrafił wyjaśnić swoich działań. Może to dobrze, że nikt nie kazał mu się tłumaczyć. Może wtedy by go wyśmiali, albo kazali rodzinie spłacać to, czego nie oddał. Na szczęście Ktoś ukrył część pieniędzy i nie musiał się o to martwić.
   Mucha patrzyła na niego z wyrzutem.
   -Ej, to przecież nie moja wina.
   Ktoś patrzył na muchę, lecz ta nie dawała za wygraną. W końcu miał wolną wolę. Gdyby chciał, mógłby zrobić coś zupełnie innego, lub chociażby nie dać się złapać, ale na to chyba rzeczywiście nie miał wpływu. Łatwo było zrzucać winę na innych, ale on nie miał kogo obwiniać, a samego siebie nie chciał. Może podświadomie wiedział, że jeśli będzie czuł się za to winny, to nie wytrzyma psychicznie, lub po prostu był słaby i nie umiał poradzić sobie ze swoimi grzechami.
   Westchnął jeszcze raz, a mucha poderwała się do lotu. Ktoś stracił ją z oczu i poczuł się jeszcze bardziej samotny. Może gdyby nie porzucał imienia, może gdyby nie opuścił rodziny, to byliby razem szczęśliwi. Nie wiedział. Na prawdę nie wiedział. Nie chciał poznać prawdy, bo gdyby okazało się, że wytrzymywał to wszystko na marne...
    To chyba była skucha. Ktoś zrozumiał.
    Karą nie był brak wolności, tylko miłości. Popatrzył na swoje zwinięte w pięści ręce i miał ochotę się rozpłakać. Łzy nie nadchodziły, a on tylko przełknął ślinę.
    -Boże przepraszam, choć wiedziałem co czynię - wyszeptał, a jego głowa opadła. Jego czoło dotykało zimnego parapetu. - Przepraszam.

2 komentarze:

  1. Zakochałam się *-* Piękna notka! Wspaniale piszesz <3 Najbardziej podobał mi się ostatni akapit no i jeszcze wcześniejszy. Będę zaglądać na twojego bloga :) Masz ciekawe pomysły.

    Zapraszam na mojego bloga
    http://narcisssilence.blogspot.com/

    też piszę krótkie opowiadania xd

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest świetne! genialnie piszesz uwielbiam tą bajkową prostotę a jednocześnie głębokie i wyraźne emocje..Mile by mi było zobaczyć u cb jakąś baśniową historyjkę (no wiesz, taką twoją wymyśloną) ;)

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.