"Sprzeczne niebo"
Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Tak daleko, jak tylko umiałam.
Miałam zamiar złapać słońce. Dobrze to pamiętam. Oczy mnie
bolały od patrzenia prosto w źródło światła, ale nie chciałam
o tym myśleć. Wtedy wolałam marzyć o wielkiej podróży w kosmos.
Naprawdę myślałam, że da się dotknąć gwiazd. Stanąć na
nich. Wydawało mi się, że są równie wielkie, co nasza planeta, a
może nawet bardziej i są po prostu bardzo daleko, dlatego wydają
się być małymi kropkami w przestrzeni. Byłam trochę naiwna i
głupiutka, lecz miałam co najwyżej trzynaście lat. Łykałam
wszystko, co mówili w szkole, lub pisali w gazetkach
pseudonaukowych. Kręciły mnie takie rzeczy. Nie żebym cokolwiek z
tego teraz pamiętała, ale kiedyś umiałam zagiąć nauczycieli
swoją rozległą wiedzą. Znałam na pamięć tyle danych.
Fałszywych. Sprzecznych. Głupich.
Nie miałam nawet teleskopu, ale często patrzyłam na gwiazdy.
Mieszkałam w dużym mieście, które niewiele się zmieniło, ale teraz jest w czołówce
najczystszych i najbezpieczniejszych miejsc w naszym kraju. Uroczo.
Przynajmniej nie musiałam się przyzwyczajać do zbyt drastycznych
różnic w działaniu świata, a było ich naprawdę wiele.
Dużo później ktoś z wyższych sfer szantażował drugiego. To zupełnie
normalne. Zakładam, że często się tak działo. Ten akurat groził,
że pokaże całemu światu pewne informacje. Tajne przez poufne.
Wiadomo. Nie wiem nawet, czego od niego chciał. Może pieniędzy,
czy jakiegoś awansu, lub czegoś większego, bo w końcu tego nie
dostał i spełnił swe groźby. Nagle w telewizji i prasie zrobiło
się głośno. Internet huczał śmiejąc się radośnie i szydząc z
osób, którzy nie dowierzali. Ludzie dzwonili do siebie, nie
przejmując się podsłuchami. Czipy również zostały opanowane,
przez tę całkiem krótką notkę.
Wszystko co wiesz, jest kłamstwem.
Dobrze, może zawierała odrobinę więcej informacji, ale do tego to
się sprowadzało. Dookoła ziemi ktoś wybudował klosz z metalu i
zainstalował tam sztuczne słońce, fałszywe gwiazdy. Wszystko
pięknie, nawet poruszało się, jak trzeba. Nikt nie zauważył.
Prawie. Ci sprytniejsi nie byli istotni, i tak nikt ich nie słuchał,
a jak wzbudzili większe zainteresowanie zaraz ich nie było. Podobno
słońce wybuchło, a metalowa ściana oddzielająca nas od kosmosu
obroniła nas przed zagładą. Już w to wierzę. Nawet kilkadziesiąt
metrów stali nie dałoby rady, ale ja się nie kłócę. Zawsze
mogli użyć jakiegoś radioaktywnego pierwiastka, czy coś.
Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, że nasze słońce jest
udawane. Naprawdę. To przecież nic nie zmienia. Niestety, tylko
pozornie. Było więcej tajemnic. Podsłuchiwanie, szpiegowanie,
inwigilowanie, modyfikowanie genetyczne dzieci, pod przykrywką
szczepionki, istnienie możliwości wskrzeszania zmarłych, wszystko.
Ktoś nawet opracował teleport, lecz zwykli ludzie nic nie wiedzieli. Żyli w swoim przestarzałym świecie, z termowizyjnymi
soczewkami i historiami o przeszłości, bądź przyszłości. Ani
jedno, ani drugie nie było znane. Nawet w najmniejszej części. Ja
wiem dlaczego. Ty nie. Mogłabym się wywyższać, jako że jestem
aktualnie w najwyższej grupie społecznej i odpowiadam za utajnianie
danych. Ogólnie mówiąc dobrych parę lat temu moja praca straciła
rację bytu. Mimo wszystko nadal nie wszystko zostało ujawnione. Ten
imbecyl, który wszystko wrzucił do sieci nazywał się Gregory
Jabeno i został stracony dzień po swoim występie. Nawet nie
zdążył uciec. To ja go znalazłam.
Szłam zawalona robotą, stresem, płaczem, krwią, depresją i
ogólnie całym światem, który nagle uświadomił sobie, że tak w
sumie, to o niczym nie ma pojęcia. Była to w dużej mierze moja porażka, bo to
ja miałam za zadanie sprostować każdą taką sytuację i ją
uciszyć, lecz wtedy wszystko wymknęło się spod kontroli. Mimo
wglądu we wszystkie dane, każdej żyjącej osoby, w tym jej
pamięci, nie było wyjścia. Nie można było ot tak wyczyścić wspomnień wszystkim ludziom, a informacje były przekazane w tak
prosty i dobitny sposób, że nie było jak tego przekręcić na
naszą korzyść.
Przerażona jak diabli zbiegałam po schodach prawie łamiąc sobie
przy tym kark. Nie było żadnej prawdomównej osoby na całej naszej „podniebnej”, czyli
przymocowanej do tego metalowego stopu stacji. Nie ufam nikomu. I słusznie z resztą. Wpadłam do pierwszego
pokoju, który nie był zamknięty, czyli do składu uranu. Wszystko
co prawda było odpowiednio zamknięte w malutkie sześciany, gdzie
każdy z nich mógłby zapewnić energię, dla całego miasta na
ćwierć roku, ale u nas traciło się dużo więcej prądu. W poczuciu ogólnej paniki i nieogarniania
chaosu, wpadłam do sporego pomieszczenia, w którym siedział
mężczyzna, przez którego miałam teraz tyle problemów. Nie tylko
ja. Wszyscy mieliśmy. Dzień był parszywy. Nawet w szybach
wyświetlano deszcz w jakimś brzydkim lesie. Nigdy nie lubiłam tej
wizualizacji. Na szczęście w składziku nie było okien. Tylko ja i
Gregor. Popatrzył na mnie nieco wychylając głowę zza podkulonych
kolan i powoli wychodząc z pozycji embrionalnej. Wziął krótki,
urywany oddech i coś powiedział. Nie jestem pewna co to było, ale
chyba chciał przekazać, że jest w fatalnym stanie. Miał rację. Z
stacji nie dało się tak po prostu wyjść, a każdy, kto by go w
tamtym momencie zobaczył, ukamienowałby go na miejscu. Ja okazałam
się dobroduszna.
Trochę dlatego, że na początku nie poznałam go i myślałam, że
ktoś go zaatakował – był cały we krwi. W sumie, to miałam
prawo tak myśleć. Jego niegdyś piękne, blond włosy,
zakrywały mu pół twarzy, zupełnie nieułożone. Siedział w
martwym punkcie kamer, który kiedyś był wykorzystywany, przez
nałogowych palaczy, ale potem okazało się, że tyle czasu z
uranem nie jest zbyt bezpieczne i nikt tam już raczej nie zaglądał.
Gregor znowu coś wychrypiał, wyciągając do mnie zakrwawioną
dłoń. Najwięcej czerwonej cieczy wypływało z nadgarstka. Jak się
później okazało, wydrapał sobie paznokciami czip identyfikacyjny
i spuścił go w toalecie. W pierwszym odruchu chciałam go dobić. W
drugim pomóc. Wygrał jednak trzeci. Zaalarmowanie kogoś.
Nacisnęłam na przycisk w swoim nadgarstku, włączając go do
ogólnej sieci. Co prawda i tak był do niej podłączony, ale po tym
co zrobiłam, mogłam sama się z kimś skontaktować. Kto by
przeglądał te godzinne taśmy codziennego życia? Zaczęłam
wydawać polecenie głosowe, ale on mnie powstrzymał. Nie wiem kiedy
doczołgał się do mnie, ale w tamtym momencie zamilkłam w pół
słowa, patrząc na mężczyznę, który kurczowo trzymał się moich
kolan. W jego oczach było błaganie o litość, ale nie posłuchałam podszeptów sumienia.
Przyklękłam powoli kładąc dłoń na jego głowie i mówiąc, że
wszystko będzie dobrze. Jak można poznać po mojej pracy, byłam
wyjątkowo dobra w kłamaniu. Pomiędzy kolejnymi zdaniami
przemycałam komendy, dla komputera pokładowego, aby policja została
poinformowana.
Pod opuszkami palców czułam buzujący obłęd. Szaleństwo. Serce
biło szybko, pot wydzielał się obficie. Łzy płynęły. Nie
rozumiałam. Przecież sam to zrobił. Powinien wiedzieć, jak to się
skończy. Idiota. Zrobiło mi się słabo w momencie, gdy służby
porządkowe wpadły do pomieszczenia. Kilka robotów wsadziło go do
prowizorycznego więzienia, a ja przeniosłam się do krainy snów.
To podobno z przepracowania.
Obudziłam się dwa dni później, gdy ktoś za mnie posprzątał
większość syfu. Rzecz jasna, biorąc pod uwagę to, co dało się jeszcze uratować, bo większość zdarzeń była nieodwracalna. I tak
byłam zawalona robotą. Nawet nie wiedziałam, że Gregor został
stracony. Na prawdę. Siedziałam zamknięta w pokoiku przez kilka
dni i jedyne co robiłam, to zbieranie informacji i tuszowanie informacji. Niewykonalne. Dopiero, kiedy ktoś z
góry zrozumiał beznadzieję sytuacji wszystko zaczęło się
uspokajać, a ja dowiedziałam się o karze śmierci. Wiem, że ten
człowiek jedną głupotą spieprzył około całego mojego życia
pracy, ale zrobiło mi się go trochę szkoda. Młody był, czy coś.
Spytałam się kogoś, czy aby nie mają jego materiału
genetycznego, żeby go odtworzyć.
Selekcja naturalna. - To była odpowiedź jaką uzyskałam.
Powiedziana była ze stoickim spokojem, a ja nie wiedziałam, jak na
to zareagować, więc w końcu nie zrobiłam nic. Po tym to nawet
mnie zwolnili. Niby traumatyczne przeżycia. Ha! To dopiero kłamstwo,
ale nie miałam im tego za złe. Chociaż chciałabym kiedyś
zobaczyć niebo. Takie prawdziwe. I gwiazdy. Dużo gwiazd – cały
kosmos, cały wszechświat pełen migotliwych punkcików.
Ciekawe, czy coś takiego w ogóle istnieje.
Złapać słońce... To brzmi tak poetycko i marzycielsko, w dobrym znaczeniu tych słów rzecz jasna.
OdpowiedzUsuń*naprawdę (należy pisać razem :))
W wieku trzynastu lat w to wierzyła? :/ Trochę dziwne, ale to (chyba), starsze czasy, brak internetu i widzę, że ma wybujałą wyobraźnię, więc w porządku.
Widzę, że tu już ,,naprawdę'' razem. Mam nadzieję, iż to tam się pomyliłaś, a nie na odwrót.
To słowo powtarzało się wiele razy i różnie napisane. O.o
Ciekawy pomysł, choć osobiście nie utożsamiam się a astronomią itepe.
Pozdrawiam.
_________________
cordragon.blogspot.com
eksklamacje-aniola.blogspot.com
PS Urzekł mnie tytuł, jest w nim coś takiego...
OdpowiedzUsuńciekawy tekst. bardzo mi się podoba, wciągający jest. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdaryyl.blogspot.com
Świetnie się to czyta, gratulacje! :)
OdpowiedzUsuńtry-to-touch-the-clouds.blogspot.com
Bardzo ciekawe opowiadanie, przyjemnie się czyta! :)
OdpowiedzUsuńkolorowa-szachownica.blogspot.com
Używając pięknego kolokwializmu: Zajebisty tytuł. Przyciąga uwagę. Przeczytałam cały tekst. Równie przepiękny. Wzruszyłam się, czytając go. Nie wiem co mogę dodać, po prostu genialna wizja. <3
OdpowiedzUsuńThank you for the auspicious writeup. It actually used
OdpowiedzUsuńto be a enjoyment account it. Look complex to more brought agreeable from you!
However, how can we keep in touch?
Here is my webpage Paramotor hang gliders - Paramotor Equipment