sobota, 2 maja 2015

Sprzeczne niebo


"Sprzeczne niebo"
Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Tak daleko, jak tylko umiałam. Miałam zamiar złapać słońce. Dobrze to pamiętam. Oczy mnie bolały od patrzenia prosto w źródło światła, ale nie chciałam o tym myśleć. Wtedy wolałam marzyć o wielkiej podróży w kosmos. Naprawdę myślałam, że da się dotknąć gwiazd. Stanąć na nich. Wydawało mi się, że są równie wielkie, co nasza planeta, a może nawet bardziej i są po prostu bardzo daleko, dlatego wydają się być małymi kropkami w przestrzeni. Byłam trochę naiwna i głupiutka, lecz miałam co najwyżej trzynaście lat. Łykałam wszystko, co mówili w szkole, lub pisali w gazetkach pseudonaukowych. Kręciły mnie takie rzeczy. Nie żebym cokolwiek z tego teraz pamiętała, ale kiedyś umiałam zagiąć nauczycieli swoją rozległą wiedzą. Znałam na pamięć tyle danych. Fałszywych. Sprzecznych. Głupich.
Nie miałam nawet teleskopu, ale często patrzyłam na gwiazdy. Mieszkałam w dużym mieście, które niewiele się zmieniło, ale teraz jest w czołówce najczystszych i najbezpieczniejszych miejsc w naszym kraju. Uroczo. Przynajmniej nie musiałam się przyzwyczajać do zbyt drastycznych różnic w działaniu świata, a było ich naprawdę wiele.
Dużo później ktoś z wyższych sfer szantażował drugiego. To zupełnie normalne. Zakładam, że często się tak działo. Ten akurat groził, że pokaże całemu światu pewne informacje. Tajne przez poufne. Wiadomo. Nie wiem nawet, czego od niego chciał. Może pieniędzy, czy jakiegoś awansu, lub czegoś większego, bo w końcu tego nie dostał i spełnił swe groźby. Nagle w telewizji i prasie zrobiło się głośno. Internet huczał śmiejąc się radośnie i szydząc z osób, którzy nie dowierzali. Ludzie dzwonili do siebie, nie przejmując się podsłuchami. Czipy również zostały opanowane, przez tę całkiem krótką notkę.
Wszystko co wiesz, jest kłamstwem.
Dobrze, może zawierała odrobinę więcej informacji, ale do tego to się sprowadzało. Dookoła ziemi ktoś wybudował klosz z metalu i zainstalował tam sztuczne słońce, fałszywe gwiazdy. Wszystko pięknie, nawet poruszało się, jak trzeba. Nikt nie zauważył. Prawie. Ci sprytniejsi nie byli istotni, i tak nikt ich nie słuchał, a jak wzbudzili większe zainteresowanie zaraz ich nie było. Podobno słońce wybuchło, a metalowa ściana oddzielająca nas od kosmosu obroniła nas przed zagładą. Już w to wierzę. Nawet kilkadziesiąt metrów stali nie dałoby rady, ale ja się nie kłócę. Zawsze mogli użyć jakiegoś radioaktywnego pierwiastka, czy coś.
Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, że nasze słońce jest udawane. Naprawdę. To przecież nic nie zmienia. Niestety, tylko pozornie. Było więcej tajemnic. Podsłuchiwanie, szpiegowanie, inwigilowanie, modyfikowanie genetyczne dzieci, pod przykrywką szczepionki, istnienie możliwości wskrzeszania zmarłych, wszystko. Ktoś nawet opracował teleport, lecz zwykli ludzie nic nie wiedzieli. Żyli w swoim przestarzałym świecie, z termowizyjnymi soczewkami i historiami o przeszłości, bądź przyszłości. Ani jedno, ani drugie nie było znane. Nawet w najmniejszej części. Ja wiem dlaczego. Ty nie. Mogłabym się wywyższać, jako że jestem aktualnie w najwyższej grupie społecznej i odpowiadam za utajnianie danych. Ogólnie mówiąc dobrych parę lat temu moja praca straciła rację bytu. Mimo wszystko nadal nie wszystko zostało ujawnione. Ten imbecyl, który wszystko wrzucił do sieci nazywał się Gregory Jabeno i został stracony dzień po swoim występie. Nawet nie zdążył uciec. To ja go znalazłam.
Szłam zawalona robotą, stresem, płaczem, krwią, depresją i ogólnie całym światem, który nagle uświadomił sobie, że tak w sumie, to o niczym nie ma pojęcia. Była to w dużej mierze moja porażka, bo to ja miałam za zadanie sprostować każdą taką sytuację i ją uciszyć, lecz wtedy wszystko wymknęło się spod kontroli. Mimo wglądu we wszystkie dane, każdej żyjącej osoby, w tym jej pamięci, nie było wyjścia. Nie można było ot tak wyczyścić wspomnień wszystkim ludziom, a informacje były przekazane w tak prosty i dobitny sposób, że nie było jak tego przekręcić na naszą korzyść.
Przerażona jak diabli zbiegałam po schodach prawie łamiąc sobie przy tym kark. Nie było żadnej prawdomównej osoby na całej naszej „podniebnej”, czyli przymocowanej do tego metalowego stopu stacji. Nie ufam nikomu. I słusznie z resztą. Wpadłam do pierwszego pokoju, który nie był zamknięty, czyli do składu uranu. Wszystko co prawda było odpowiednio zamknięte w malutkie sześciany, gdzie każdy z nich mógłby zapewnić energię, dla całego miasta na ćwierć roku, ale u nas traciło się dużo więcej prądu. W poczuciu ogólnej paniki i nieogarniania chaosu, wpadłam do sporego pomieszczenia, w którym siedział mężczyzna, przez którego miałam teraz tyle problemów. Nie tylko ja. Wszyscy mieliśmy. Dzień był parszywy. Nawet w szybach wyświetlano deszcz w jakimś brzydkim lesie. Nigdy nie lubiłam tej wizualizacji. Na szczęście w składziku nie było okien. Tylko ja i Gregor. Popatrzył na mnie nieco wychylając głowę zza podkulonych kolan i powoli wychodząc z pozycji embrionalnej. Wziął krótki, urywany oddech i coś powiedział. Nie jestem pewna co to było, ale chyba chciał przekazać, że jest w fatalnym stanie. Miał rację. Z stacji nie dało się tak po prostu wyjść, a każdy, kto by go w tamtym momencie zobaczył, ukamienowałby go na miejscu. Ja okazałam się dobroduszna.
Trochę dlatego, że na początku nie poznałam go i myślałam, że ktoś go zaatakował – był cały we krwi. W sumie, to miałam prawo tak myśleć. Jego niegdyś piękne, blond włosy, zakrywały mu pół twarzy, zupełnie nieułożone. Siedział w martwym punkcie kamer, który kiedyś był wykorzystywany, przez nałogowych palaczy, ale potem okazało się, że tyle czasu z uranem nie jest zbyt bezpieczne i nikt tam już raczej nie zaglądał. Gregor znowu coś wychrypiał, wyciągając do mnie zakrwawioną dłoń. Najwięcej czerwonej cieczy wypływało z nadgarstka. Jak się później okazało, wydrapał sobie paznokciami czip identyfikacyjny i spuścił go w toalecie. W pierwszym odruchu chciałam go dobić. W drugim pomóc. Wygrał jednak trzeci. Zaalarmowanie kogoś. Nacisnęłam na przycisk w swoim nadgarstku, włączając go do ogólnej sieci. Co prawda i tak był do niej podłączony, ale po tym co zrobiłam, mogłam sama się z kimś skontaktować. Kto by przeglądał te godzinne taśmy codziennego życia? Zaczęłam wydawać polecenie głosowe, ale on mnie powstrzymał. Nie wiem kiedy doczołgał się do mnie, ale w tamtym momencie zamilkłam w pół słowa, patrząc na mężczyznę, który kurczowo trzymał się moich kolan. W jego oczach było błaganie o litość, ale nie posłuchałam podszeptów sumienia.
Przyklękłam powoli kładąc dłoń na jego głowie i mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Jak można poznać po mojej pracy, byłam wyjątkowo dobra w kłamaniu. Pomiędzy kolejnymi zdaniami przemycałam komendy, dla komputera pokładowego, aby policja została poinformowana.
Pod opuszkami palców czułam buzujący obłęd. Szaleństwo. Serce biło szybko, pot wydzielał się obficie. Łzy płynęły. Nie rozumiałam. Przecież sam to zrobił. Powinien wiedzieć, jak to się skończy. Idiota. Zrobiło mi się słabo w momencie, gdy służby porządkowe wpadły do pomieszczenia. Kilka robotów wsadziło go do prowizorycznego więzienia, a ja przeniosłam się do krainy snów. To podobno z przepracowania.
Obudziłam się dwa dni później, gdy ktoś za mnie posprzątał większość syfu. Rzecz jasna, biorąc pod uwagę to, co dało się jeszcze uratować, bo większość zdarzeń była nieodwracalna. I tak byłam zawalona robotą. Nawet nie wiedziałam, że Gregor został stracony. Na prawdę. Siedziałam zamknięta w pokoiku przez kilka dni i jedyne co robiłam, to zbieranie informacji i tuszowanie informacji. Niewykonalne. Dopiero, kiedy ktoś z góry zrozumiał beznadzieję sytuacji wszystko zaczęło się uspokajać, a ja dowiedziałam się o karze śmierci. Wiem, że ten człowiek jedną głupotą spieprzył około całego mojego życia pracy, ale zrobiło mi się go trochę szkoda. Młody był, czy coś. Spytałam się kogoś, czy aby nie mają jego materiału genetycznego, żeby go odtworzyć.
Selekcja naturalna. - To była odpowiedź jaką uzyskałam. Powiedziana była ze stoickim spokojem, a ja nie wiedziałam, jak na to zareagować, więc w końcu nie zrobiłam nic. Po tym to nawet mnie zwolnili. Niby traumatyczne przeżycia. Ha! To dopiero kłamstwo, ale nie miałam im tego za złe. Chociaż chciałabym kiedyś zobaczyć niebo. Takie prawdziwe. I gwiazdy. Dużo gwiazd – cały kosmos, cały wszechświat pełen migotliwych punkcików.
Ciekawe, czy coś takiego w ogóle istnieje.

7 komentarzy:

  1. Złapać słońce... To brzmi tak poetycko i marzycielsko, w dobrym znaczeniu tych słów rzecz jasna.
    *naprawdę (należy pisać razem :))
    W wieku trzynastu lat w to wierzyła? :/ Trochę dziwne, ale to (chyba), starsze czasy, brak internetu i widzę, że ma wybujałą wyobraźnię, więc w porządku.
    Widzę, że tu już ,,naprawdę'' razem. Mam nadzieję, iż to tam się pomyliłaś, a nie na odwrót.
    To słowo powtarzało się wiele razy i różnie napisane. O.o
    Ciekawy pomysł, choć osobiście nie utożsamiam się a astronomią itepe.
    Pozdrawiam.
    _________________
    cordragon.blogspot.com
    eksklamacje-aniola.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. PS Urzekł mnie tytuł, jest w nim coś takiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawy tekst. bardzo mi się podoba, wciągający jest. pozdrawiam

    daryyl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie się to czyta, gratulacje! :)

    try-to-touch-the-clouds.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe opowiadanie, przyjemnie się czyta! :)

    kolorowa-szachownica.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Używając pięknego kolokwializmu: Zajebisty tytuł. Przyciąga uwagę. Przeczytałam cały tekst. Równie przepiękny. Wzruszyłam się, czytając go. Nie wiem co mogę dodać, po prostu genialna wizja. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Thank you for the auspicious writeup. It actually used
    to be a enjoyment account it. Look complex to more brought agreeable from you!

    However, how can we keep in touch?

    Here is my webpage Paramotor hang gliders - Paramotor Equipment

    OdpowiedzUsuń

Ludzie sami w sobie są nadzieją.